Wszystko zostaje w rodzinie

Miniatura wpisu
powrót

Wszystko zostaje w rodzinie

LEPIMY 300 TON PIEROGÓW W MIESIĄCU
W Firmie JAWO pracują: Adolf Czerwiński, właściciel, jego żona Grażyna, ich córka Renata Kasprzycka, prezes.

Adolf:
Byłem policjantem, żona pielęgniarka. Pod koniec lat 80. postanowiliśmy zmienić pracę. Otworzyliśmy na jednym z Częstochowskich osiedli kiosk z wędliną. Ale takich punktów sprzedaży powstawało coraz więcej. Zaczęliśmy myśleć o innym biznesu. W kolejce po towar w hurtowni poznaliśmy Jana Dziembora, naszego obecnego wspólnika, wtedy właściciela spożywczego sklepiku. Wspólnie zaczęliśmy się zastanawiać, jaki interes może przynieść nam zysk. Pomysł podsunęła mama Janka, świetna gospodyni. Ulepione przez nią pierogi z mięsem (kilka kilogramów), które Janek wystawił w sklepiku na sprzedaż, rozeszły się w ciągu godziny! Następnego dnia równie szybko sprzedał pierogi z kapustą i grzybami.
Wtedy postanowiliśmy rozkręcić pierogowy interes. W 1992 roku wynajęliśmy stołówkę w Domu Aktora – sześć pracownic kleiło tam pierogi. Naszymi pierwszymi konsumentami- i krytykami- byli właśnie aktorzy. Są wybredni, a nasze wyroby bardzo im smakowały. Portierzy przyjmowali zamówienia, a odpowiedzialni za scenografię w teatrze pan Stasio namalował nam pierwszy szyld i reklamę na samochodzie.
Sukces zmobilizował nas i postanowiliśmy poszerzyć asortyment. Mój wspólnik, który zawsze uwielbiał pomagać mamie w kuchni, tworzył receptury farszów. Ja zająłem się marketingiem, moja żona Grażyna pilnowała higieny. Pamiętam jak bandażami owijała klamki do łazienek, a potem nasączała je środkiem odkażającym. Chciała mieć pewność, że pracownice nie zakażą żywności. Do dziś spędza jej to sen z powiek.
Ale żeby rozwijać produkcję i jednocześnie zachować wysoką jakość wyrobów, nie mogliśmy ich mrozić w zwykłych zamrażarkach. Potrzebne były pieniądze na zakup nowoczesnego sprzętu.

Grażyna:
Wtedy przeczytałam w >Gazecie Wyborczej<, że w Krakowie działa polsko-amerykański bank. Udało się nam uzyskać kredyt pod zastaw działki. Profesjonalna chłodnia przyjechała wprost z Francji.
Pierogi szły jak woda i przyszedł czas na rozszerzenia asortymentu. Z pomocą przyszła moja siostra Teresa, zawodowa kucharka. Nauczyła nas robić kluski śląskie. Kazała nam obrać kilkadziesiąt kilogramów ziemniaków, ugotować je i z tego zrobić kluski. Była bezwzględna. Dostaniecie jeść i pić dopiero gdy się nauczycie robić kluchy – powiedziała. Dziś produkujemy nie tylko śląskie, ale też pyzy, kopytka, leniwe, knedle. W sumie 17 rodzajów wyrobów, a w planie mamy następne. Naszym największym atutem jest to, że wyrabiamy je ręcznie i nie dodajemy polepszaczy, konserwantów ani sztucznych barwników. Po prostu domowe jedzenie!

Renata:
Najpierw nie wiązałam moich planów z firmą JAWO. Skończyłam dziennikarstwo i psychologię na UJ w Krakowie, jednak już podczas studiów postanowiłam pomóc rodzicom i zaangażowałam się w promocję firmy. Razem z przyszłym mężem opracowywałam katalogi i zrobiliśmy stronę internetową. Teraz zajmuję się eksportem. W 1999 roku otrzymaliśmy pierwsze zamówienie z Niemiec. Najbardziej smakują tam pierogi z kapustą i grzybami.
W zeszłym roku weszliśmy na rynek amerykański. Eksportujemy tam również knedle z truskawkami, choć Amerykanie byli bardzo zdziwieni, że można jeść ziemniaki z owocami. Gdy zorientowaliśmy się, że jest szansa poszerzenia rynku, moja siostra Magda ściągnęła przez internet wymagania Unii Europejskiej dotyczące bezpieczeństwa i jakości żywności. Przetłumaczyła je. Zakupione budynki po zakładach mięsnych remontowaliśmy zgodnie z tymi przepisami. Dlatego dziś znajdujemy się na liście zakładów uprawnionych do eksportu żywności do UE. W rozwiązaniu prawnych zawiłości pomagają nam rodzinni prawnicy- kuzyn Grzegorz i mój mąż Dariusz.

Poradnik domowy